Aktualności O nas Polecamy Kontakt Powtórka z klimatu Lepiej zapobiegać niż leczyć Zielona szkoła z klimatem Wszystkie Projekty

Lekcja 13: Problemy z rolnictwem cz. 2: Hodowla zwierząt – zdrowie, bioróżnorodność, etyka   

Tak, my też wolelibyśmy, żeby nasze problemy ze współczesnym rolnictwem kończyły się “tylko” na emisjach gazów cieplarnianych lub używaniu nadmiernych ilości nawozów sztucznych. Niestety, to nie koniec listy grzechów hodowców roślin i zwierząt na wielką skalę. Zapnijcie pasy, czeka nas jeszcze jedna podróż do kurników i obór.  

Problemy z rolnictwem cz. 2 Hodowla zwierząt - zdrowie, bioróżnorodność, etyka   

Trudne słowo na “B” – jak hodowla zwierząt wykańcza nam bioróżnorodność? 

Zaraz, zaraz, powiecie pewnie, przecież bioróżnorodność to po prostu ekosystemy działające swobodnie w dzikiej przyrodzie, jak to się ma do hodowli zwierząt? Otóż niestety, ma się i to bardzo mocno.  

Bioróżnorodność jest nie tylko piękna i pokazuje, jak wspaniała jest nasza planeta, ale także jest niezwykle ważna dla zachowania składników pokarmowych i wytwarzania żywności. To równowaga między współistnieniem gatunków – utrata jednego z nich powoduje, że cały system jest zaburzony, a dowiadujemy się tego zazwyczaj dopiero wtedy, kiedy tego jednego, jedynego elementu – muszki, bakterii, chomika – zaczyna brakować. 

Tymczasem współczesne rolnictwo niszczy nam te delikatne układy jeden po drugim. Tam, gdzie wcześniej mieliśmy łąki i lasy, obecnie mamy monokulturowe uprawy paszy dla zwierząt hodowlanych. Zabieramy roślinom i dzikim zwierzętom coraz większe obszary, różnorodne pożywienie, odpowiednie dla nich warunki, a one po prostu nie mogą tego przeżyć. Gotowość do adaptacji roślin i zwierząt jest ogromna – ale nie wtedy, kiedy zabierzemy im kluczowe dla nich zasoby. 

Brain Machovina i jego współpracownicy, badający ten temat przewidują, że o ile ten trend będzie się utrzymywał, do 2050 roku obszary przeznaczone pod hodowlę zwierząt gospodarskich wzrosną o 30–50%, a co za tym idzie – na o tyle większych obszarach będzie rosnąć bardzo ograniczona liczba gatunków. 75% światowej żywności jest produkowane zaledwie z 12 gatunków roślin i 5 gatunków zwierząt! Wyobraźmy sobie, ile innych rodzajów żywych organizmów wyrugowaliśmy z tamtych terenów! 

Obejrzyjmy tę sytuację na przykładzie lasów tropikalnych w Ameryce Południowej. To lasy deszczowe, z niepowtarzalnym, stabilnym mikroklimatem. Tam i wyłącznie tam może żyć wiele gatunków zwierząt i roślin, bazujących na konkretnych warunkach, zapewnianych właśnie przez ten ekosystem. To owady, ptaki, płazy, gady i ssaki niespotykane nigdzie indziej i przystosowane do egzystowania wyłącznie w wilgotnym lesie. Co stanie się, kiedy wytniemy kolejne hektary drzew pod pola uprawne, pastwiska, obory i drogi dojazdowe? Tak – wszystkie te dziesiątki czy setki gatunków po prostu znikną. Nieodwracalnie. 

Powtórzymy za Fundacją Viva!:

W ostatnich latach doszło do katastrofalnych zniszczeń dziewiczych terenów na całej Ziemi. Około 20% (30,1 miliona km2) powierzchni Ziemi to tereny dziewicze, głównie w Ameryce Północnej, Azji Północnej, Afryce Północnej i Australii. Od roku 1990 utraciliśmy 10% (3,3 miliona km2) tych terenów – to obszar dwukrotnie większy niż Alaska I połowa Amazonii (Watson et al., 2016). Od 1993 do 2009 r. tereny dziewicze w Ameryce Południowej zredukowano o 30%, w Afryce o 14% i globalnie o 10% (Watson et al., 2016). 

Co więcej, niszczenie bioróżnorodności to błyskawiczny proces. Wybaczcie gorzki żart – działania hodowców zbierają krwawe żniwo: co 2 lata World Wide Fund for Nature publikuje raport o naszej planecie i z roku na rok coraz więcej w nim informacji o tym, jakie habitaty i ekosystemy ucierpiały w wyniku działalności człowieka. W roku 2016 roku WWF napisała: Populacje flory i fauny niepokojąco zmniejszają się, średnio o 58% od roku 1970 i najprawdopodobniej osiągną 67% do końca dekady. Żyjemy w 2024 roku – koniec ówczesnej dekady już za nami. 

Słyszałeś/aś o Czerwonej Księdze gatunków zagrożonych (IUCN Red List) Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody? To spis gatunków zwierząt, w którym można sprawdzić, które z nich są zagrożone. W skrócie: wiele zwierząt, co do których bylibyśmy pewni, że jest ich wręcz za dużo (zające!), są na granicy utrzymania się. W Europie najliczniejsza jest jeszcze populacja nornika burego (60 milionów) i kreta europejskiego (41 milionów). Obie te grupy wciąż są mniej liczne niż pogłowie bydła, owiec (44 miliony) i drobiu (181 milionów). 

Co ważne – utrata bioróżnorodności przez hodowlę roślin i zwierząt NA LĄDZIE nie znaczy, że jej skutki nie dotkną stworzeń wodnych. Niestety – istnieją przecież takie zjawiska jak  osuszanie bagien i mokradeł, przenikanie azotu nie tylko do ziemi, ale i do akwenów wodnych, odławianie przemysłowe ryb, będących pokarmem dla ptaków wodnych. To wszystko zubaża też środowisko wodne

Mimo ambitnych celów Rady Europy zjawisko trwa: aż 100 000 gatunków znika z powierzchni Ziemi każdego roku, a najbardziej rękę przykłada do tego właśnie rolnictwo. Spośród gatunków wszystkich roślin, płazów, gadów, ptaków i ssaków, które wyginęły od 1500 roku, 75% wyginęło właśnie przez przemysłową hodowlę roślin i zwierząt!  Naukowcy z Uniwersytetu w Queensland ustalili, że ekspansja terenów rolniczych zagraża obecnie 5407 gatunkom (62% z określonych jako bliskich zagrożenia lub zagrożonych). 

To sporo liczb, ale na koniec przyjmijmy tę ostatnią: obecnie jako zagrożone ocenione zostało MILION gatunków. Patrzymy na ich masowe wymieranie. Naukowcy z 50 krajów, pracujący razem nad raportem o stanie planety, są zgodni: zwierzęta i rośliny giną najszybciej w dziejach ludzkości i musimy działać, nie tylko, by je uratować, ale choć odrobinę spowolnić ten proces. 

Potrzebne są działania – mówią naukowcy. Zacznijmy od przemysłowego rolnictwa – dodajemy my. 

Zdrowe mięso? Zdecydowanie nie 

Zjedz mięsko, ziemniaczki zostaw”. Znamy to, prawda? Otóż lepiej byłoby już zjeść właśnie te ziemniaczki. Nie jest tajemnicą, że dieta to jeden z ważniejszych czynników, odpowiedzialnych za nasze zdrowie, w końcu „jesteś tym, co jesz”. Do niedawna pokutował jednak mit, że to mięso jest najbardziej pożywnym i zdrowym składnikiem naszych posiłków. I ten właśnie mit obaliła nauka.

W roku 2015, Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem, agenda WHO, wydała raport, podsumowujący 20 lat badań nad wpływem jedzenia przetworzonego czerwonego mięsa na zachorowalność na raka. Wnioski: regularne spożywanie mięsa czerwonego (czyli rzeźnego: wieprzowiny, wołowiny, baraniny i innych) może być przyczyną powstawania nowotworów, zwłaszcza jelita grubego, trzustki i gruczołu krokowego. Czerwone mięso zakwalifikowano do grupy 2A, w której znajdują się substancje prawdopodobnie rakotwórcze dla człowieka, a na pewno rakotwórcze dla zwierząt laboratoryjnych. 

Tyle czerwone mięso nieprzetworzone. A co z przetworzonym, czyli poddanym jakiejkolwiek obróbce – smażonym, pieczonym, grillowanym? Tu nie mamy dobrych wiadomości –  zostało ono przyporządkowane do grupy 1, czyli takich, co do których istnieją przekonujące dowody, że stanowią czynnik rakotwórczy. To ta sama grupa, w której znajdziemy tytoń, alkohol i – ciekawostka – azbest. Jak podaje Narodowe Centrum Edukacji Żywieniowej, wystarczy codziennie jeść 50 gramów mięsa przetworzonego (to dwa duże plastry szynki wędzonej lub trzy plasterki boczku), by ryzyko zachorowania na raka zwiększyło się o 18%.  

Zejdźmy jeszcze stopień niżej – a co z produktami mięsnymi jeszcze niższej jakości? Parówkami, pasztetami z puszek, mielonkami, wypchanymi wręcz konserwantami i barwnikami? To kolejny krok przybliżający do zachorowań na nowotwory – nie tylko jelita grubego czy trzustki, ale także płuc, jajników czy piersi.  

Mieszkańcy Europy to stosunkowo niewielki procent ludności świata, a jednak to oni stanowią niemal ¼ wszystkich chorych na raka na świecie. Zerknijmy na nasze, lokalne podwórko: dane statystyczne Krajowego Rejestru Nowotworów mówią o tym, że z nowotworami zmaga się 1,17 mln Polaków. Na każde 100 tysięcy osób w naszym kraju u 440 zdiagnozowano raka. W skali roku liczba zachorowań sięga nawet 170 tysięcy osób. Rak to już choroba cywilizacyjna, a specjaliści podkreślają na każdym kroku, że najważniejsza jest profilaktyka – a więc uciekanie od czerwonego mięsa gdzie pieprz rośnie. Oraz rozwiązania systemowe, które pozwoliłyby ograniczyć jego produkcję i ocalić zdrowie społeczeństwa.  

A co z drobiem? Kurczak – ulubione danie przedszkolaków, białko dla miłośników siłowni, bohater niedzielnego obiadu. Ten z przemysłowych hodowli prawdopodobnie dostawał antybiotyki, odkąd tylko się wykluł. Dlaczego podawać silne leki zwierzęciu, które nie jest chore? Aby rosło szybciej i szybciej trafiło do sklepu i na stół. W latach 40. XX wieku, kiedy po raz pierwszy podano kurczakom antybiotyki, młode ptaki ważyły 110 gramów w 25 dniu życia. Obecnie brojlery w tym wieku ważą 1,3 kg. 

W Unii Europejskiej zakazano stosowania antybiotyków jako promotorów wzrostu w 2006 roku, jednak ich używanie pozwoliło na stworzenie tak okrutnego systemu, w jakim ptaki żyją obecnie. Poza tym nie znaczy to, że antybiotyków w ogóle się w hodowli nie używa – wręcz przeciwnie, w mniejszych dawkach podaje się je “profilaktycznie”, zmniejszając tym samym odporność ptaków na kolejne choroby. 

Choroby (także te nowe!) na fermach kurzych prowadzą nas do kolejnych zagadnień. Przyjrzyjmy się warunkom, w którym żyją, zwierzęta. Przepełnione klatki, brud, martwe osobniki w tych samych klatkach, co żywe. To sprzyja zakażeniom, mutowaniu wirusów, ale też trudnościom w utrzymaniu sterylności mięsa. Pamiętacie nasz gwiazdkowy “prezent” dla Wielkiej Brytanii i częste przypadki salmonelli, spowodowane zakażeniem mięsem kurczaka w kebabach? Próbki wskazywały na 7 polskich producentów. Mniam….  

O szkodliwości mięsa można naprawdę długo – przecież do przetworzonych produktów mięsnych dodaje się także niezdrowe tłuszcze trans oraz cukier. To nie jest jednak takie proste – najbardziej przetworzone produkty, w tym mięso, są najtańsze, zatem na takie choroby jak wspomniane już rak i cukrzyca najbardziej narażone są osoby o niskich dochodach. Jak temu zapobiec? Proste – skończyć z przemysłową hodowlą zwierząt.  

A, jeszcze nabiał – tu powiemy już króciutko: powstały badania, udowadniające niekorzystny wpływ produktów mlecznych na zdrowie człowieka, a wiążące jego spożywanie z zachorowaniami na raka. Naukowcy Oxford Population Health, Uniwersytetu Pekińskiego i Chińskiej Akademii Nauk Medycznych w Pekinie przebadali niemal 510 000 uczestników – 59 proc.  kobiet i 41 proc. mężczyzn w wieku 30-79 lat, pochodzących z dziesięciu zróżnicowanych geograficznie regionów Chin, którzy wcześniej nie chorowali na raka. Obserwowano ich zdrowie przez 11 lat, uwzględniając jedzone przez nich produkty mleczne.  W tym czasie zanotowano  wśród uczestników badania  29 277 nowych przypadków raka: najwięcej raka płuc (6282 przypadki), raka piersi (2582 przypadki), raka żołądka (3577 przypadków), raka jelita grubego (3350 przypadków) i raka wątroby (3191 przypadków) i wykazano większe ryzyko zachorowania na raka wątroby i piersi występowało wśród osób, które regularnie spożywały nabiał. Dla każdego spożycia 50 g dziennie niebezpieczeństwo to wzrosło odpowiednio o 12 proc i 17 proc.

Etyczny wymiar hodowli zwierząt, czyli na jakie cierpienia przymykamy oko

Tu będzie drastycznie i nie będziemy nawet łagodzić przekazu. Po prostu wiemy, że niemal wszyscy dorośli konsumenci wiedzą, skąd bierze się futro, skóra, mięso, nabiał i jajka. Odpowiedzi “ze sklepu” nie bierzemy nawet pod uwagę — każda dojrzała osoba wie, że fermy drobiu, mleczne, futrzarskie to miejsca, w których zwierzęta cierpią i umierają, żeby spełnić nasze „potrzeby”. 

Aż nie wiadomo, od czego zacząć. Może od “niewinnychkurczaków z marketów? Filety ułożone na plastikowych tackach łatwo oddzielić od drastycznych obrazków z ferm. Wystarczy lekko wychylić się zza zasłony wyparcia i dostaniemy makabryczne widoki ptaków, których cykl życia w hodowli przemysłowej, może się zamknąć w 6 tygodniach (dla porównania — kura w zwykłych warunkach może dożyć nawet 15 lat). Dodajmy, że to 6 tygodni cierpienia, przyrostu masy ciała tak nienaturalnego, że kurczaki nie są w stanie ustać na własnych nogach. Gdzie zresztą miałyby stać? W klatkach ustawionych jedna na drugiej, stłoczone wśród innych brojlerów? Może zauważyłeś/aś białe włókna w filetach drobiowych. To nie przebarwienia, to oznaka, że zwierzę cierpiało na miejscową martwicę lub degradację mięśni, wywołaną zbyt szybkim przyrostem masy. O innych praktykach, takich jak przycinanie dziobów kurom, które w panice atakują nimi inne ptaki, kiedy ich przestrzeń osobista została ograniczona do zera, albo okrutnym tuczeniu kaczek i gęsi na foie gras, również warto tu z bólem wspomnieć. 

Podobnie jest z jajkami. Chów klatkowy jest co prawda oficjalnie banowany przez duże sieci, ale to nie rozwiązuje problemu: jak podaje Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz chów klatkowy stanowi ponad 80% udziału rynku, ściółkowy to około 11%, wolny wybieg niecałe 4%, natomiast chów ekologiczny wynosi poniżej 1%. Oznacza to, że 80% polskich jajek zostało zniesione przez kury, które nigdy nie opuściły klatki. Spędziły życie najprawdopodobniej na siedząco, znosząc kolejne jajka, nie widząc słońca, nie poruszając się swobodnie, jedząc wysokoprzetworzoną paszę. 

I nie, nie wystarczy kupować jajek z zerem na skorupce. Znasz pojęcie “sekser/sekserka”? To osoba profesjonalnie zajmująca się określaniem płci piskląt. Małe kury jako przydatne w dalszym procesie produkcji jajek są odchowywane. Koguciki są zbędne, więc ich życie jest kończone właściwie niemal natychmiast po wykluciu się. I oby to była bezbolesna śmierć – w większości przypadków są mielone żywcem lub gazowane. I jakie piękne słowo wymyślono, żeby opisać ten okrutny proces! Maceracja – brzmi fancy, prawda?

Co dalej? Może krowy? Żyją w wiecznym strachu, stresie, używana jest wobec nich przemoc, są bite i rażone prądem w ubojniach. Śledztwa dziennikarskie pokazują nie tylko, w jakich warunkach żyją te zwierzęta, ale także jak są nieludzko (a może właśnie – ludzko?) traktowane.

Idźmy dalej. Spożywanie mleka i produktów pochodnych to wspieranie przemysłowej hodowli krów, a to bardzo często oznacza ciasne boksy, stojący tryb życia, funkcjonowanie w hałasie, tłoku, nieustanny cykl zapładniania, rodzenia i odbierania cieląt, unieruchamianie przy mechanicznym dojeniu i uśmiercenie bez sentymentów, kiedy tylko krowa opadnie z sił. A to w takich miejscach trwa od 4 do 5 lat, wręcz śmiesznie krótko w porównaniu do tego, jak długo krowa może żyć na wolności.  

Cielęta odebrane matkom nie wygrały jednak losu na loterii. Krowy są zapładniane, kiedy tylko osiągną wiek pozwalający na zajście w ciążę. Jednak niedożywione i karmione sztucznymi mieszankami (mleko przecież trafia do kartoników i wędruje do sklepów) nie mają więcej sił niż ich poprzedniczki. Młode karmi się inną paszą. Taką, która… uniemożliwia wchłanianie się żelaza. Dlaczego? I tak zostaną pozbawione życia, a dzięki temu ich mięso, wychwalana cielęcina, osiąga pożądany biały kolor

Podobnemu cyklowi poddawane są świnie, owce i kozy. Te ostatnie kojarzone są z jakichś przyczyn z ekologicznymi hodowlami. Czy tak właśnie jest? Nie do końca — kozy również hodowane są często w systemie oborowym, czyli w zamkniętym pomieszczeniu, bez dostępu do pastwisk. 

Takich przykładów możemy podać jeszcze naprawdę wiele. Znacie je dobrze — wystarczy wspomnieć o fermach futrzarskich. Całkiem niedawna debata o zakazie hodowania zwierząt na futra przyniosła nam kilka dziennikarskich śledztw i obrazów lisów i norek okaleczonych, głodzonych, bitych, rażonych prądem, wyciąganych z klatek na siłę. Czy ktokolwiek będzie zaskoczony, jeśli dodamy do tego fakt, że zwierzęta cierpią nie tylko fizycznie, ale i psychicznie? Futerkowce skazane na życie w klatkach, często przy rozkładających się zwłokach swoich towarzyszy niedoli wpadają w depresje, dokonują samookaleczeń poprzez gryzienie swoich własnych łap i uderzanie głową w ścianę.  

Trudno się otrząsnąć po takich obrazach, niestety, wszystko to dzieje się tuż obok nas. Cierpienie zwierząt to stały element współczesnego świata. Nie możemy na to dłużej pozwalać! 

Co możesz zrobić

No cóż, o recepcie na wszystko powyższe pisaliśmy już, i to wielokrotnie. Nie będzie zatem zaskoczeniem, jeśli ponowimy nasz apel – spróbuj zastąpić mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego pożywieniem z roślin. Tylko tyle i aż tyle. To prostsze niż myślisz, zdrowsze, bardziej etyczne i bezpieczniejsze dla planety.

Może na początku będzie to trudne – ale warto zacząć.

Dla dociekliwych